Lata temu, podczas wizyty w Krakowie, zaskoczyła mnie wspaniała tradycja bożonarodzeniowa: szopka! Kolorowe ozdobne wieże z błyszczącego papieru z trójkątnymi proporczykami na szczycie. Wszystko to w kolorze srebrnym i różnych jaskrawych kolorach, kiedyś tworzone chałupniczo. Dla mnie są jak mini folie do domu. Kupiłem dwa, które nadal zdobią mój salon. Większe wersje widziałam na wystawie pod Rynkiem. Spodobały mi się, taki wyraz kulturowy, nieznany mi i oryginalny.
Asia, moja polska partnerka, od lat chciała, żebym przeżył Boże Narodzenie w Polsce. I w końcu: w tym roku nadszedł czas. Kiedy przylecieliśmy do Krakowa samolotem w nocy 23 grudnia, wylądowaliśmy w białym świecie z kolorowymi latarniami i choinkami z migoczącymi światełkami wzdłuż drogi. Jest dziesięć centymetrów śniegu i przybywając do Chełmka, rozpoznaję z dawnych czasów nostalgiczny, świeżo chrzęszczący dźwięk moich butów brutalnie spłaszczających dziewiczy biały śnieg, który pokrywa wszystkie twarde kształty płynnymi kształtami. W domu Uli i Ivo stoi duża choinka z kolorowymi bombkami i srebrzystymi, wiszącymi sznurkami. Na szczycie znajduje się złoty szpic z dwiema kulami jedna nad drugą. Na stole leżą już ciastka i ciasteczka, w tym piernik i specjalny świąteczny chleb: chałka. Ula prowadzi mnie do drzwi ogrodowych. Tam, na zewnątrz, na podwyższeniu pod tylną ścianą, stoi cały rząd patelni i naczyń z grubą warstwą śniegu na wierzchu: „To tradycyjny polski sposób przechowywania żywności na dzisiejszy wieczór i nadchodzące dni”.
Następnego ranka, jak to jest w zwyczaju w Polsce 24 grudnia, zjemy małe śniadanie i nic przez resztę dnia, aż do późnego popołudnia. Następnie wkrótce wybuchnie uczta kulinarna i będziemy jeść z przerwami przez cały wieczór. Z Ivo najpierw jadę rano do Chełmka, aby kupić kilka ostatnich rzeczy w małym supermarkecie. Kiedy parkuje samochód w bocznej uliczce, widzimy mural przedstawiający ogród z rodziną na bocznej ścianie pizzerii. Obok nas zatrzymuje się samochód. To przyjaciel Ivo. Nawiązujemy pogawędkę. Znajomy okazuje się zięciem ludzi, którzy kiedyś założyli tu pizzerię. Mówi po angielsku: „Na tym muralu są moi teściowie i moja żona jako dziewczynka”. Mural został namalowany dwa lata temu w stylu amerykańskiego rock-and-rolla z lat 50-tych. Ivo: „Wygląda trochę jak Hopper”.
Nieco później wjeżdżamy w ulicę Bata, gdzie obok dwóch domów stoi mała piekarnia. Ivo: „To wszystko należy do tego przyjaciela i jego rodziny. Są właścicielami całej ulicy”.W małym supermarkecie, przed wejściem, na podwyższeniu leży zapakowany w folię tłusty boczek i wątrobianka, również zapakowane w folię. Kiedy patrzę pytająco na Ivo, mówi: „Tak, taki jest tutaj zwyczaj. Jeśli tego rodzaju produkty są przeterminowane, właściciele psów i kotów mogą je zabrać”.Po powrocie do domu Ivo opowiada Uli o naszym spotkaniu. Ula wskazuje na stół z piernikami: „To wszystko z piekarni tego przyjaciela”.
Wczesnym popołudniem świąteczny stół jest nakryty talerzem, sztućcami i dodatkową serwetką na parapecie, gotowy na niespodziewanego gościa. Pojawiają się wspomnienia świąt Bożego Narodzenia w Holandii w czasach mojego dzieciństwa, takie jak uroczyste kolacje bożonarodzeniowe, podczas których jako dzieci wyjątkowo mogliśmy wypić pół kieliszka wina, ale przede wszystkim zabawa w dekorowanie choinki, tylko srebrnymi bombkami i małym srebrnym ptaszkiem z prawdziwymi włosami jako ogonem i kołkiem pod łapkami, aby przymocować go do choinki. I zawsze ekscytujące: mój ojciec wykonujący karkołomne sztuczki, aby wbić szpikulec w czubek. Z żywicznym zapachem sosnowej zieleni, zaciskaliśmy białe świeczki z cynowymi miseczkami na gałęziach sosny i wieszaliśmy cienkie srebrne girlandy na drzewie, wszystkie białe i srebrne na zielonym drzewie, i drapowaliśmy czerwoną krepinę wokół podstawy pnia. Pewnego razu coś poszło nie tak. Siedziałem na stole w piżamie i nie zdawałem sobie sprawy, że moje spodnie od piżamy zapaliły się od zapalonej świeczki, która stała na stole za mną. Na szczęście moi rodzice interweniowali na czas.
Drugie wspomnienie jest mniej przyjemne, ponieważ tuż przed świętami zmarł mój dziadek, o czym mnie nie poinformowano. Nagle musiałem pojechać na Wigilię do znajomych rodziców. Mężczyzna był agentem nieruchomości, podobnie jak mój ojciec. Wydawało mi się to dziwne, dziwne i niezrozumiałe. Mężczyzna, o twarzy dziecka, miał w szklanej gablocie zabawki Dinkey. Zachwycałam się nimi, ale nie wolno mi było ich dotykać. Pozostawały daleko, za szkłem, pięknie wyeksponowane, kuszące, ale dla mnie nieosiągalne.
Późnym wieczorem musiałem iść spać na strychu, gdzie wypchany ptak rozpostarł skrzydła, by odlecieć. Chmury szybko przelatywały przez małe okienko na poddaszu, a ja nie mogąc zasnąć, zeszłam w piżamie na dół, gdzie wujek Boy (swoją drogą, odpowiednie imię) i ciocia Betty oglądali telewizję. Właśnie pojawił się gruby mężczyzna z profilu, z jego cieniem w tle, któremu towarzyszyła złowieszcza muzyka. To było intro do filmu kryminalnego, z mewami odgrywającymi złowieszczą rolę. (Później dowiedziałem się, że musiały to być Ptaki Alfreda Hitchcocka). Oglądałem z fascynacją, ale też coraz bardziej się bałem. Kiedy film się skończył, musiałem wrócić do spania, ale byłem przerażony w łóżku i ciągle bałem się, że wypchany ptak ożyje i mnie połknie.... Wiele lat później, gdy dorosłem, wciąż nie mogłem zrozumieć, jak znajomi moich rodziców poradzili sobie z tą sytuacją, tak niewykształceni, tak nieczuli... Wiele lat później mieli też dwójkę własnych dzieci; miejmy nadzieję, że do tej pory zyskali większy wgląd w dziecięce doświadczenia.Het is inmiddels donker aan het worden in Chełmek en in de keuken is het één en al bedrijvigheid. Ivo steekt het vuur in de haard met crème kleurige keramiek tegels aan en Ula vertelt het eten opdienend dat het een traditie is dat alle vier smaken tijdens deze Wigilia maaltijd evenredig vertegenwoordigd zijn: zoet, zuur, zout en bitter. En: er hoort geen vlees bij, alleen vis: karper (gepaneerd gebakken of in gelatine met citroen), stukjes haring met krenten, vis in roomsaus en vissoep.
Grappig, want in Nederland was bij ons de kerstavond niet het belangrijkste moment, maar het diner op eerste kerstdag en er werd juist wel uitbundig vlees opgediend, zoals kippenragout pasteitjes, rollade, of wild en geen vis, hooguit toastjes met gerookte zalm bij de inleidende borrel.Przed kolacją Ivo, Asia i Ula odmawiają Modlitwę Pańską na stojąco i na zmianę w parach, łamiąc się i jedząc opłatek, obejmując się nawzajem, każdy swoimi słowami, życzymy sobie powodzenia na przyszłość. W tle słychać delikatną świąteczną muzykę, a Ula opowiada nam, że w dawnych czasach każda wioska tworzyła własne pieśni upamiętniające narodziny Jezusa. Kolację rozpoczynają trzy kolejne zupy: Borstj z dużą białą fasolą, żurek z grzybami leśnymi, zupa rybna, a następnie różnorodne dania rybne z sałatką i mieszanką tłuczonej fasoli z kiszoną kapustą. Do tego pijemy frędzle z trzech owoców, w tym wędzonych śliwek. Podczas kolacji Ula i Ivo opowiadają nam, że dwukrotnie witali przy stole niespodziewanego gościa, choć niespodziewanego... Raz usłyszeli od kobiety, która do nich zadzwoniła, że jest sama na święta. Innym razem był to mężczyzna, który próbował popełnić samobójstwo, ateista. Ula: „Ale on uwielbiał świąteczny obiad.
Po przerwie i wieczornym spacerze są słodycze, w tym bułeczki z makiem. Kiedy wstaję następnego ranka, gdy na zewnątrz jest pochmurno, cała biała pokrywa ziemi o grubości dziesięciu centymetrów zniknęła „jak śnieg w słońcu”. Całkowicie. Zamiast tego znajduję się teraz w świecie głównie zielonych i brązowych odcieni ziemi.Przeczytałem w NOS News, że w Gazie miała miejsce najgorsza jak dotąd noc: co najmniej 78 zabitych i raport, że rosyjskie żony wykonują coraz więcej telefonów alarmowych, aby zabrać swoich mężów z frontu: „Mój mąż częściowo stracił wzrok i słuch, pozwól mu wyzdrowieć w domu”. Boją się protestować, boją się, że ich mężowie zostaną wysłani do, jak to nazywają, „maszynki do mielenia mięsa” (pierwsze linie na froncie) w odwecie.
To jest ta inna rzeczywistość tutaj pod Chełmkiem, a dla przeciwwagi spokojnej atmosfery świątecznej w domu przywiozłem książkę kontrowersyjnego Ferdynanda Celine'a. To późniejszy odzyskany tekst. To odzyskany później tekst, właśnie wydany, w którym błąka się ciężko ranny na polu bitwy pod Ypres w czasie I wojny światowej. Wkraczam w jego wojnę; uderza mnie jego staccato języka, który wystrzeliwuje we mnie jak salwy z karabinu maszynowego; porwany przez jego halucynacyjne obrazy na wilgotne, krwawe, poobijane pola wojenne Flandrii.
Pisze na przykład: „Nie wiedziałem, gdzie jest druga ręka. Wzbiło się bardzo wysoko w powietrze, wirowało w przestrzeni, a potem opadło, szarpiąc mnie za ramię, wbijając się w surowe ciało. To powodowało, że za każdym razem mocno ryczałem, a potem było jeszcze gorzej”. A nieco dalej: „Czułem, że w środku jest jeszcze jakieś życie, że tak powiem, odgryzanie życia. Gdyby ktoś mi to powiedział, nigdy nie pomyślałbym, że to możliwe. Chodzenie nie było teraz nawet takie złe, no, dwieście metrów na odcinku. Bolało okropnie wszędzie (od dołu kolana po wnętrze głowy). Poza tym ucho było w rozsypce, wszystko wyglądało inaczej niż wcześniej. Wyglądały jak kit, drzewa zdecydowanie nie były w stałej pozycji, droga pod moimi skrzynkami podnosiła się i znów opadała”.
W dalszej części tekstu słyszymy, jak mówi: „...wszystko jest przyklejone, od włosów po skarpetki. Moje stopy przykleiły się do skóry, to prawdziwy ból. Mam robaki w ramionach, widzę jak się wiją....”. To było ponad sto lat temu na belgijskim wybrzeżu, ale ponownie uświadomiło mi to, że wojna, a także mięso armatnie, są niestety wszechobecne. Pierwsza wojna światowa jest daleko i szalała ponad sto lat temu, Ukraina jest blisko i teraz. Setki tysięcy ludzi marzną tam teraz, walcząc o życie w zniszczonym krajobrazie ze zniszczonymi miastami.Tutaj jest spokojnie, jakbyśmy byli w lokalnym, tymczasowym rozejmie pokoju, nie ma telewizji z obrazami wojennymi w wiadomościach, nie słychać żadnego dźwięku poza tykaniem ozdobnego wiszącego zegara, który tyka cicho, tak skromnie nawet, co piętnaście minut z owianym dźwiękiem gongu; na zewnątrz nie ma żadnych samochodów na drodze, a kot na moich kolanach mruczy namiętnie, gdy nerwowo głaszczę go pod brodą.
Ula i Ivo są zapraszani przez znajomych za pośrednictwem mediów społecznościowych do odwiedzenia tych dni lub znajomi pytają, czy mogą odwiedzić tutaj. Ale Ula uważa, że to kłopotliwe w ostatniej chwili, co jest powszechne w Polsce w okolicach Bożego Narodzenia. Poza tym znajomi przyjeżdżają już jutro. Jemy śniadanie z resztkami jedzenia z wczoraj i spędzamy relaksujący dzień Bożego Narodzenia. Po południu przygotowuję danie z dziczyzny i jemy je w porze polskiego obiadu, o czwartej. W czasach mojego dzieciństwa dzień Bożego Narodzenia był punktem kulminacyjnym, również dlatego, że wtedy trzeba było otworzyć paczkę pod choinką. Tutaj jest to bardziej uczucie dnia następnego. Wielkim dniem był dla mnie wczoraj, szczególnie pod względem atmosfery, ze względu na grubą, spokojną pokrywę śnieżną, która stopiła się tak gwałtownie dziś rano. Ula i Ivo odbudowują swój własny dom w skali z dużych płaskich kawałków brązowego piernika podczas tego domowego dnia odpoczynku, ozdobionego pomalowanymi sprayem słodkimi białymi liniami cukru ze strzykawki z kremem.W Boxing Day na obiad jemy resztki potraw, takich jak bigos i krokiety nadziewane grzybami. Po południu koleżanka z klasy Asi i Uli, jeszcze z czasów, gdy cała trójka chodziła do internatu, a potem przez długi czas była zakonnicą w klasztorze, przynosi mini torciki, robione w rodzinnej firmie, a kolega architekt Ryszard i jego przyjaciel Jędrek przynoszą duży tort czekoladowy.
Wokół okrągłego stołu toczy się ożywiona rozmowa, ze wspomnieniami z dzieciństwa, przekomarzaniem się, psotnymi anegdotami, ze śmiechem, czasem żywiołowymi żartami, wesołością i okazjonalną łzą. Przyjemna świąteczna atmosfera przyjaciół między sobą z ciągłym, ale nowym jedzeniem na stole, potrawami, pikantnymi, słodkimi kęsami i kieliszkiem wina. Richard, jako architekt Uli, otrzymuje zadanie, wraz z Jędrkiem jako pomocnikiem, odtworzenia ich gospodarstwa w górach, które budują w piękną chatę Piernik.Jeszcze następnego dnia jemy resztki pasztecików, krokietów, barszczu, bigosu i tak to, dla mnie, niepowtarzalnie polskie doświadczenie Bożego Narodzenia w Chełmku nadal tli się jak delikatny ogień.